1017, Big Pack Books txt, 1-5000

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Amadeo VisconsiniHeroina 74Autor prosi o nieidentyfikowanie postaci z opowiadania z osobami �yj�cymi. 1~ Su Perkins, czyli Chi�czyk z bujnym �yciorysem. Wielkie dworce lotnicze maj� to do siebie, �e r�ni� si� tylko odcieniem mur�w i frontonami o wi�kszej czy mniejszej ilo�ci szk�a oprawionego w ramy z nierdzewnej stali. Lotnisko jak potworna maszyna z jednej strony poch�ania drgaj�c� mas� wysypuj�cego si� z podje�d�aj�cych samochod�w i autokar�w t�umu, a z drugiej strony wyrzuca z siebie takie same podniecone i spiesz�ce si� gromady ludzi, rozgor�czkowanych rado�ci� przyjazdu, z okrzykami powita� przepychaj�cych si� do oczekuj�cych na podjazdach przer�nych �rodk�w komunikacji. Te krzyki powita�, wybuchy �miechu, k��tnie, wywo�ane jakim� ma�ym nieporozumieniem, wrzask matki w pogoni za zagubionym dzieckiem, warkot silnik�w samochodowych, nawo�ywania tragarzy, usi�uj�cych przecisn�� swoje w�zki baga�owe, nawet specyficzny zapach tego t�umu - wszystko to tworzy jakby odr�bny �wiat. A wszystko w blaskach ol�Niewaj�cego s�o�ca pierwszych dni rozpoczynaj�cych si� letnich wakacji! Przy oszklonej �cianie g��wnego korytarza cz�ci biurowej pierwszego pi�tra sta�o dw�ch m�czyzn, zapatrzonych w milczeniu na drgaj�ce i przelewaj�ce si� pod nim t�umy. Korytarz robi� wra�enie raczej wielkiego hallu. Szeroki na co najmniej dziesi�� metr�w ci�gn�� si� przez ca�y kompleks budynk�w. Po jednej stronie �ciana ze szk�a, wychodz�ca na g��wne podjazdy lotniska, po przeciwleg�ej stronie rz�d niezliczonych drzwi biur zarz�du i administracji lotniska i mi�dzynarodowych agencji, kt�re by�y jakby cz�Ci� tego wyizolowanego �wiata. - Czy patrz�c na te t�umy przyjezdnych nie wydaje ci si�, sier�ancie, �e �wiat jest ma�y? - odezwa� si� m�ody cz�owiek w nowiutkim, letnim ubraniu i bia�ej, rozpi�tej pod szyj� koszuli, do stoj�cego obok towarzysza. - Ile razy jestem na lotnisku, zawsze mam uczucie, �e stoj� w oknie otwartym na ca�y �wiat, �e tylko jeden skok dzieli mnie od Pary�a, Tokio czy HOnolulu. Sier�ant obr�ci� g�ow� do m�wi�cego. Obrzuci� m�odego cz�owieka niech�tnym spojrzeniem i zacz�� rozlu�nia� w�ze� krawata pod szyj�. - Gor�co - mrukn��. Wyj�� z kieszeni chustk�, przetar� spocone czo�o i bez s�owa ruszy� wzd�u� korytarza, odczytuj�c uwa�nie tabliczki na drzwiach. Sier�ant Davies z miejscowego F$b$i nie mia� powodu do zadowolenia. Wyrwa� si� w przerwie obiadowej wraz ze swoim nowym asystentem, Bobem Austinem, i od p� godziny b��dzili po gmachu lotniska w oszukiwaniu biura rzeczy znalezionych. Wracaj�c w niedziel� od dziadk�w z Nowego JOrku jego c�reczka zostawi�a w samolocie pude�ko z kredkami. Te kredki niewarte by�y i dolara, ale �ona tak si� piekli�a, �e Davies dla �wi�tego spokoju przyjecha� si� o nie upomnie�. Dra�ni�a go tak�e pewno�� siebie przydzielonego mu na par� dni Austina, kt�ry na ka�dym kroku podkre�la�, �e by� prymusem akademii i jakby mimo woli delikatnie akcentowa� swoj� wy�szo��. Szli wzd�u� korytarza, mijaj�c od czasu do czasu rozgadane stewardesy i spiesz�cych si� do swoich spraw urz�dnik�w lotniska i miejscowych agencji. Korytarz ten s�u�y� tylko interesantom i miejscowym urz�dnikom. Przed nimi, gdzie� w po�owie g��wnego budynku, korytarz by� przegrodzony bia�ymi sznurami, tworz�cymi przej�cie dla wyrzucanych przez ruchomy chodnik przyjezdnych, kt�rzy tym przej�ciem schodzili na dwa rz�dy ruchomych schod�w, wioz�cych ich do g��wnej hali przylotowej. Par� metr�w przed zagrodzonym przej�ciem Davies wskaza� g�ow� drzwi umywalni dla m�czyzn i bez s�owa, przepuszczaj�c kogo� wychodz�cego, wszed� do �rodka. Austin, pozostawiony sam, podszed� do sznur�w i zacz�� obserwowa� przelewaj�cy si� przed nim t�um przyjezdnych. Rzuciwszy okiem w prawo zauwa�y� ze zdziwieniem m�czyzn�, stoj�cego po drugiej stronie przeciwleg�ego sznura, przy samaym zej�ciu na ruchome schody. Uwag� jego zwr�ci�o, �e �w m�czyzna by� w p�aszczu, co w gor�cym pogodnym dniu rzuca�o si� natychmiast w oczy. Poniewa� osobnik ten mia� twarz zwr�con� w lewo, w kierunku nadchodz�cych, Austin bez trudno�ci rozpozna� w nim Chi�czyka. Zwraca� on uwag� nie tylko swoim wygl�dem. Sta� w miejscu niedozwolonym dla os�b nie nale��cych do obs�ugi lotniska. To wyda�o si� m�odemu agentowi dziwne. Nie chc�c by� zauwa�onym cofn�� si� o trzy kroki i oboj�tnie zacz�� rozwija� tabletk� gumy do �ucia. Przesun�a si� fala pasa�er�w, id�cych prawdopodobnie z tego samego samolotu. Kilkana�cie metr�w za ni� posuwa�a si� ruchomym chodnikiem nowa gromada przyby�ych. By�a to grupa m�odych Japo�czyk�w z pomara�czuowymi i czerwonymi plecakami, gromada rozkrzyczana, rozbawiona, robi�ca nies�ychane zamieszanie. W t�umie tym znajdowa� si� r�wnie� g�ruj�cy wzrostem ciemnow�osy m�czyzna w popielatym ubraniu; stale potr�cany usi�owa� z u�miechem utrzyma� r�wnowag�. Przy zej�ciu z transportera m�odzie� zatarasowa�a zupe�nie przej�cie. M�czyzna w popielatym ubraniu musia� przystan��, a popchni�ty przez brzd�kaj�cego na gitarze studenta zacz�� przeciska� si� na lew� stron�, gdzie by�o nieco lu�niej. W tym momencie Chi�czyk w p�aszczu szarpn�� lewym ramieniem w d�. Szarpni�cie wyrzuci�o z r�kawa umocowany na gumowej lince pistolet, kt�ry sam wpad� do r�ki. Austin b�yskawicznie si�gn�� po swojego colta. Osobnik w p�aszczu podni�s� r�k� do g�ry. Znajduj�cy si� ju� po lewej stronie zej�cia na schody m�czyzna w popielatym ubraniu potkn�� si� nieoczekiwanie o le��cy na pod�odze plecak. Chi�czyk strzeli�. Prawie r�wnocze�nie - �eby nie trafi� przechodz�cych - Austin rzuci� si� na ziemi� i obur�cz, z do�u, mierz�c wysoko, nacisn�� spust. Suchy trzask drugiego strza�u Chi�czyka zla� si� z g�uch� detonacj� du�ego kalibru pistoletu agenta F$b$i. Wysoko pod sufitem, wzd�u� �cian, ukryte za ekranami z kolorowego pleksiglasu jarzeni�wki rzuca�y mi�kkie �wiat�o nadaj�ce otoczeniu atmosfer� spokoju. W du�ym pokoju bez okna, o �cianach i pod�odze wy�o�onych imitacj� marmuru nieokre�lonego bia�awego koloru, w nogach ��ka, na szeroko rozstawionych metalowych sto�kach, siedzia�o czterech m�czyzn. Szept gor�czkowo wymienianych zda� nie m�ci� ciszy, a wzmaga� napi�cie. Pierwszy z lewej, o siwych, kr�tko podstrzy�onych w�osach, w szk�ach o ci�kiej, czarnej oprawie i spokojnej, w�adczej, ale jakby martwej twarzy, m�wi�c szeptem, powoli g�adzi� r�k� nie istniej�c� zmarszczk� na nieskazitelnie bia�ym lekarskim kitlu. Przy nim, po lewej r�ce, wysoki blondyn w nieokre�lonym wieku, w fartuchu chirurga z sali operacyjnej, nerwowo bawi� si� trzymanym w obu r�kach stetoskopem. Trzeci, siedz�cy przy samej podstawie reflektora, nie m�g� mie� trzydziestu lat. By� r�wnie� w bia�ym kitlu i siedzia� w niedba�ej pozie, z nog� za�o�on� na nog�. Na rasowej, suchej twarzy sportowca o uderzaj�cej pewno�ci siebie malowa� si� wyraz zniecierpliwienia. Jednak z uwag� s�ucha� rozmowy dw�ch siedz�cych bli�ej ��ka lekarzy, kt�rzy jakby z rozmys�em ignorowali obecno�� m�odszego kolegi. Czwarty m�czyzna, siedz�cy najbli�ej �ciany, stanowi� pewien kontrast z pozosta�ymi. Opalona na br�z twarz z du�� blizn� na czole, siwiej�ce na skroniach w�osy, stanowcze spojrzenie i zaci�ni�te, w�skie wargi szczup�ej, �niadej twarzy o �ci�gni�tych mi�niach policzk�w, znamionowa�y cz�owieka pe�nego poczucia odpowiedzialno�ci za wydawane rozkazy. Popielaty, jak z manekina zdj�ty garnitur, bia�a koszula, czarny krawat z jedwabnej, matowej plecionki i wypolerowane do b�ysku czarne pantofle dope�nia�y ca�o�ci sylwetki. Fryzura, troch� za du�o wystaj�ce z r�kaw�w mankiety koszuli, jaka� nieuchwytna niedba�o�� wskazywa�y nieomylnie wychowanka West POint czy Coloradosprings. * S�ynne szko�y oficerskie w USA. Wszystkie przypisy pochodz� od autora. Szelest krzes�a, przesuwanego w s�siednim pokoju, przerwa� cisz�. Najm�odszy z obecnych powoli wsta� ze sto�ka i stan�wszy za plecami obydwu lekarzy odezwa� si� p�g�osem, skanduj�c jakby dla podkre�lenia ka�de s�owo: - Z przykro�ci� konstatuj�, �e nie mog� dzieli� zdania koleg�w, je�eli panowie pozwol� mi na t� poufa�o��. Ca�e moje dotychczasowe do�wiadczenie chirurga oparte jest na wielu operacjach czaszki i m�zgu, co jest i prawdopodobnie b�dzie moj� specjalno�ci� zawodow�. Po zapoznaniu si� z diagnoz� pan�w, po dok�adnym przestudiowaniu ostatnich zdj��, jestem pewny, �e w tym - �e si� tak wyra�� - szcz�liwym wypadku bezpiecze�stwo utraty �ycia czy powa�nych dalszych komplikacji nie wchodzi w rachub�. Pocisk ma�ego kalibru przeszed� od podstawy czaszki przez ko�� skroniow�, nie wywo�uj�c nawet wewn�trznego krwawienia i omijaj�c g��wne w�z�y nerwowe. POstrza�u mi�Nia barkowego nie mo�na nawet zaliczy� do powa�nych uraz�w. Wed�ug mojego rozpoznania chory jest pogr��ony w g��bokim, m�cz�cym �Nie. Nie min�y jeszcze dwadzie�cia cztery godziny od wypadku i d�ugo�� snu spowodowana jest po pierwsze szokiem pourazowym, po drugie zastrzykiem znieczulaj�cym przy opatrunku mi�Nia barkowego. Prosz� mi darowa� jeszcze jedn� uwag�. Mr. Barker * - tu zwr�ci� si� do najstarszego z lekarzy - ale my dzisiaj nie zak�adamy tak szczelnych i dok�adnych opatrunk�w. W miar� mo�liwo�ci zostawiamy rany odkryte, przykryte tylko tamponami ze specjylnie preparowanej gazy. Co do rany mi�nia barkowego, konieczny by� tylko opatrunek unieruchamiaj�cy rami�. Jak panowie zauwa�yli, do tej chwili nie wyrazi�em moich pogl�d�w. Jednak s�dz�, �e teraz powinny by� wzi�te pod uwag�. Do chirurga w krajach anglosaskich zwraca si� zawsze per "mister". - Dzi�kuj�, Mr. Weston, za pa�skie spostrze�enia i cenne uwagi - odpowiedzia� Barker - ale dop�ki ja jestem kierownikiem tego oddzia�u hirurgii i ponosz� za� pe�n� odpowiedzialno��, zasad dokonywania zabieg�w i opatrunk�w, oddzia� ten dla niczyjego widzimisi� nie zmieni. Je�eli chodzi o pana prorocze diagnozy, to mo�e najbli�sze par� minut przyniesie nam wyczerpuj�c� odpowied�. Zamkn�� t� dyskusj� powiedzeniem, kt�re utkwi�o w mej pami�ci na ca�e �ycie. Wiele lat temu, podczas ostatniej wojny, by�em asystentem wielkiego chirurga angielskiego w szpitalu wojskowym w Belgii. Po ci�kiej, czterogodzinn... [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • vader.opx.pl
  • Szablon by Sliffka (© Łatwo być samemu, kiedy jest to twój własny wybór, znacznie trudniej, kiedy człowiek jest do tego zmuszony.)