106. Anton Shari - Najpiękniejsza pora roku 2 - Tajemniczy minstrel, harlekinum, Harlequin Romans Historyczny

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Shari Anton

 

Tajemniczy minstrel

 

Analogia

Najpiękniejsza Pora Roku02

Tę opowieść dedykuję wszystkim, co śpiewają o miłości, a zwłaszcza średniowiecznym trubadurom, którzy użyczyli mi swoich strof.

Wesołych Świąt!

ROZDZIAŁ PIERWSZY

 

Choć należało to do jej obowiązków, Grace Brewer nie cierpiała rąbania drzewa na opał, ale w taki mróz wolała pomachać siekierą, niż trząść się z zimna.

Zamaszystym ruchem zdjęła wełnianą opończę i cisnęła na sąg, aż srebrne płatki śniegu zawirowały w powietrzu, i z westchnieniem ujęła długie stylisko.

Minęły już dwa lata od dnia, kiedy siwowłosy ojciec wręczył jej siekierę, położył kłodę na pieńku i przezornie odsunął się na bezpieczną odległość. Ciągle daleko jej było do wprawy starych rębaczy i nieposłuszne drwa fruwały na wszystkie strony.

Wcale nie wymigiwała się ani od rąbania, ani od innych obowiązków, jakie nastręczało prowadzenie gospody „Pod Wytrwałym Wędrowcem”. Gdy gospoda zostanie sprzedana, Grace będzie brakowało tego domostwa, w którym się wychowała. Jej starzy rodzice, Watt i Nelda Brewerowie, kochali ten dom. Kupili go zaraz po ślubie. Niestety ich jedyne dziecko nie przejawiało ani zapału, ani talentu do prowadzenia interesu. Grace nie miała odwagi oznajmić im, że muszą sprzedać dorobek swojego życia. Uznała, że zasługują na ostatnie, spokojnie święta w ukochanej gospodzie. Dopiero potem powie im, że stary świat będzie musiał odejść w przeszłość.

Ostrze wbiło się krzywo i koślawe bierwiono wystrzeliło wprost pod nogi starszego mężczyzny. Podniósł je zdrową ręką i cisnął do kosza.

– Matka już rozpaliła w piecach? – zapytał.

Grace zerknęła na ojca z wdzięcznością. Chwała Bogu, rzadko komentował jej spartoloną robotę.

– Jeszcze nie. Na razie zagniata ciasto na chleb.

– Dobrze. – Skinął głową z aprobatą. – Będziemy potrzebowali jadła i opału na wieczór. Idzie śnieg, a kiedy zasypie drogi, do gospody zwalą się goście. Myślę, że będą zajęte wszystkie posłania na poddaszu.

– Może – przytaknęła Grace, choć nie wierzyła w taki cud. Za to nie wątpiła, że sypnie śniegiem, bo chore kolano Watta Brewera przepowiadało pogodę z zadziwiającą akuratnością. Była jednak gotowa się założyć, że co najmniej połowa miejsc będzie stała pusta. Niewielu podróżnych zjeżdżało z drogi, żeby spróbować strawy naszykowanej przez Neldę Brewer, wypić mocne piwo i złożyć zmęczone kości na przykrytych siennikami niskich wyrach z desek.

Grace uważała, że urodziła się pod niewłaściwą gwiazdą. Rodzice oczekiwali syna, który przejąłby interes i zadbałby o nich na starość. Zamiast tego niebo zesłało im córkę – ale nie łagodną, słodką pannę, biegłą w kobiecych zajęciach, taką co to szybko znajdzie sobie dobrego, bogatego męża, który pomnoży majątek teściów.

Była już nawet zaręczona. Rob, młodszy syn kowala, zapowiadał się na niezłą partię, dopóki nie okazało się, że najbardziej lubi spędzać czas przy szpuncie od beczki, co i rusz utaczając sobie piwa. Kiedy powiedziała mu, żeby wziął się do roboty, zerwał zaręczyny i zakręcił się koło córki młynarza.

Odłożyła na chwilę siekierę, aby otrzeć pot z czoła i wyprostować obolałe ramiona. Od strony wiejskiego gościńca niosły się radosne pokrzykiwania dzieciarni. Gniewny krzyk gęsi w obejściu rzeźnika przypomniał jej, że w tym roku nie kupi od niego tłustej sztuki na świąteczny stół.

Za pięć dni czekają ich smutne, chude święta. Pójdą we trójkę na mszę, odwiedzą sąsiadów, a potem zasiądą do skromnej wieczerzy, takiej samej jak co dzień, i będą w milczeniu maczać chleb w sosie, zagryzając żółtym serem. Potem trzeba będzie jak zwykle wydoić kozę i nakarmić muła.

Kiedy ojciec znów schylił się po drewno, Grace usłyszała niemiły dźwięk prującego się sukna starych portek. Tym razem nie skończy się na zszyciu szwu, tylko trzeba będzie naszyć łatę na stare łaty.

– Musisz wreszcie założyć nowe spodnie, tato – powiedziała z westchnieniem.

– A niech to szlag! – zaklął, macając dziurę. – Trzymam je na prawdziwe mrozy.

– Jest już wystarczająco zimno. Idź się przebrać.

Stary zebrał naręcze drew i mamrocząc gniewnie pod nosem, pokuśtykał do gospody. Grace przerwała rąbanie i odstawiła siekierę, zmęczonym gestem ocierając pot z czoła.

Boże jedyny, kochała swoich staruszków i harowała ponad siły, aby im pomóc, lecz niewiele z tego wychodziło. Najlepiej byłoby sprzedać gospodę i umieścić rodziców w przytułku w opactwie Glaxton. Już łam mnisi zadbaliby o nich jak trzeba.

Sama jakoś by sobie poradziła. Może nowy właściciel gospody zgodzi się, aby została i obsługiwała gości w zamian za jadło i garść słomy w komórce? A jeśli nie, spróbuje się zatrudnić w innej gospodzie, najlepiej gdzieś w pobliżu.

– Witaj, młoda damo! Czy masz ciepły kąt i strawę dla głodnego, zdrożonego wędrowca?

Drgnęła, słysząc głęboki, dźwięczny głos. Odwróciła się i zobaczyła wysokiego, przystojnego mężczyznę, który kroczył przez podwórzec, prowadząc za uzdę piękną, białą klacz, najwyraźniej okulała w drodze. Może ten świetny pan zechce kupić gospodę? – przemknęło jej przez głowę.

Podróżny był ubrany w długą pelerynę z bobrowego futra i wysokie buty, a na rękach miał czarne, skórzane rękawice. Zarówno ubiór, jak i wierzchowiec wskazywały, że jest człowiekiem niebiednym. Jednak nie rycerzem, gdyż nie nosił miecza ni kolczugi, ani też panem na włościach, bo nie podróżował z orszakiem.

Nieznajomy zsunął z głowy kaptur. Miał długie do ramion jasne włosy i oczy w ciepłym odcieniu bursztynu, skrzące się wesołymi iskierkami spod ciemnych brwi. Pięknie wykrojone usta rozciągnęły się w rozkosznym uśmiechu. Prawdziwy uwodziciel!

Niespodziewana fala gorąca przeniknęła skryte miejsca jej ciała. Grace zmarszczyła brwi. Od dawna miała do czynienia z zalotnikami i skutecznie odpierała ich zapędy. Jak dotąd udawało jej się obronić, niestety ojciec nie miał tyle szczęścia. Za każdym razem, kiedy patrzyła na jego niewładną rękę, wracało poczucie winy.

A może niesprawiedliwie oceniała tego mężczyznę? Z pewnością miał dworne maniery i pełną kiesę, do której szczodrze sięgał. Nie powinna się z góry uprzedzać do szlachetnego gościa. Może dzięki niemu Brewerowie będą mogli kupić na święta tłustą gęś?

– Posłanie i posiłek kosztują dwa pensy. I jeszcze miedziaka za stajnię i obrok – dodała, wskazując gestem klacz.

Nieznajomy zatrzymał się o krok przed nią. Olśniewający uśmiech przygasł.

– Ot, i w tym kłopot – westchnął. – Nie mam pieniędzy. Nie stać jej było na dobroczynny gest.

– O dwie mile stąd na wschód leży opactwo Glaxton – poinformowała sucho. – Mnisi z pewnością udzielą wam gościny, panie.

– Zaraz bym tam ruszył, lecz moja Izolda nie ujdzie już ani kroku. – Schylił się z troską i rozmasował obrzmiałą pęcinę klaczy. – Może ugodzimy się na inną zapłatę?

– Na przykład jaką?

Uśmiech powrócił jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

– Jestem Alaine, minstrel. Może już o mnie słyszeliście?

– Nie. – Minstrel nie minstrel, obchodziło ją tylko to, że nie miał grosza przy duszy. Tacy jak on śpiewacy wędrowali od zamku do zamku, zabawiając panów i damy za strawę i nocleg. Czasem ktoś, urzeczony ich pieśniami, rzucił im brzęczącą monetę. Doprawdy beztroski i niepewny był to żywot. Lecz Alaine musiał być biegły w swej sztuce, bo biała klacz była wiele warta.

– Może nie słyszałaś o mnie, pani, lecz z pewnością słyszałaś moje ballady – ciągnął z nadzieją. – Inni minstrełe często je grają.

– Inni minstrełe i szlachetni panowie rzadko do nas zaglądają. Nie miał kto objawić nam prawdy o twojej sławie.

Młodzieniec postąpił jeszcze krok i pochylił się ku niej blisko, o wiele za blisko. Znów przeszedł ją zdradliwy dreszcz...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • vader.opx.pl
  • Szablon by Sliffka (© Łatwo być samemu, kiedy jest to twój własny wybór, znacznie trudniej, kiedy człowiek jest do tego zmuszony.)