109. Alexander Meg - Tajemnica opactwa Steepwood 13 - Honor Rushforda, harlekinum, Harlequin Romans Historyczny

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Meg Alexander

HONOR RUSHFORDAROZDZIAŁ PIERWSZY

Wiosna 1812 roku

Gina Whitelaw nie była pięknością, jednak gapie otaczający jej powóz najwyraźniej nie zdawali sobie z tego sprawy.

Za niska co najmniej o głowę, by móc uchodzić za smukłą, z włosami w nieokreślonym odcieniu brązu, wzbudzała jednak westchnienia podziwu, gdziekolwiek się pojawiła.

Być może, sprawiała to wspaniała, kosztowna toaleta, szykowny kapelusz, doskonale skrojony płaszcz z pelerynką, przylegający do rozkosznych okrągłości, albo widok kostki w bucikach z miękkiej skórki.

Przechodzący obok mężczyzna początkowo niczego nie zauważył, jednak znajomy kobiecy głos podziałał na niego jak nagłe uderzenie.

Stanąwszy w drzwiach domu po drugiej stronie ulicy, zachłannie wpatrzył się w twarz, która prześladowała go w ciągu minionych dziesięciu lat.

Ta twarz prawie w ogóle się nie zmieniła. Rozpoznałby ją wszędzie. Wciąż miała takie samo żywe spojrzenie niebieskich oczu i uroczy uśmiech.

Gwałtowny przypływ emocji ogarnął go jak gorąca fala. Kobieta mogła wyczuć jego obecność. Łączyła ich niegdyś bardzo silna więź. Zgodnie wówczas przyznali, że są połówkami jednego jabłka. Czekał więc, mając nadzieję, że otrzyma jakiś znak, jednak rozłąka najwyraźniej trwała zbyt długo i chwile, gdy działali na siebie mimo dzielącej ich odległości, odeszły w przeszłość.

Rozmawiając wesoło z towarzyszącymi jej dwiema dziewczętami, Gina Whitelaw odwróciła się i weszła do domu.

Giles zadrżał na myśl, że mogłyby to być jej córki.

Doszedł jednak do wniosku, iż to niemożliwe, gdyż widziane przed chwilą dziewczynki miały po kilkanaście lat. Popatrzył na herb Whitelawów na drzwiczkach powozu. Gina musiała wciąż być związana z tą rodziną, nie rozumiał tylko w jaki sposób. Nie znał się na modzie, jednak wiedział, że ta wspaniale ubrana kobieta, która wysiadła z pojazdu, z pewnością nie była służącą. Czyżby Whitelaw uczynił ją swą kochanką? Zacisnął dłonie w pięści, aż zbielały mu kostki, zdając sobie sprawę, że zasłużył na ból, który sprawiła mu ta myśl.

Zostawił przecież Ginę bez słowa wyjaśnienia, w obcym kraju, zdaną na łaskę pracodawców. Jeżeli postąpiła jak tysiące kobiet w jej sytuacji, jedynie on ponosił za to winę.

Jakby z oddali dochodził do niego gwar tłumu, lecz entuzjazm już przygasł i ludzie powoli się rozchodzili.

Słyszał strzępki zdań.

- Był już najwyższy czas, żeby ktoś zamieszkał w Mansion House - mówiła starsza kobieta do towarzyszki. - Majętny przybysz na pewno ożywi handel w naszej wiosce.

- Święta racja! Zaraz pojawią się tu całe zastępy chętnych do zrobienia interesu dzięki zakupom tej młodej osóbki.

- Nie mam najmniejszych wątpliwości, że stać ją na spore wydatki - powiedziała pierwsza. - Słyszałam, że posiadłość została kupiona, a nie wynajęta, i to za niewiarygodnie wysoką cenę. - Wymieniła kwotę, która zaparła dech w piersiach rozmówczyni. - W środku wciąż pracują rzemieślnicy - dodała.

- Ale kim ona jest? I dlaczego przyjechała do Abbot Quincey? Wygląda raczej na kobietę z miasta, a nie na wieśniaczkę. Bogaci ludzie w jej wieku wolą mieszkać w Londynie.

- Nie znasz jej? Ach, prawda, zapomniałam, że nie mieszkasz tu od urodzenia. Wyjechała stąd na krótko przed twoim przybyciem. Natychmiast ją rozpoznałam.

To Gina Westcott, córka piekarza.

- Ooo! Myślałam, że to dama. - W głosie kobiety pojawił się wyraźny ton rozczarowania. - Czy to ta, która uciekła, żeby poznawać świat?

- Owszem. To bardzo podejrzane. Coś mi się wydaje, że poznała nie tylko świat - dodała, mrugnąwszy porozumiewawczo. Druga kobieta zachichotała tylko w odpowiedzi.

Giles poczerwieniał z gniewu i szybko odszedł, by nie wtrącić jakiejś ostrej uwagi. Wstąpił do gospody „Pod Aniołem” i mimo wczesnej pory zamówił szklaneczkę brandy, po czym podszedł do okna i zapatrzył się na drogę prowadzącą do Mansion House.

Co też skłoniło Ginę do powrotu do Abbot Quincey?

Powody wymienione przez kobiety, których złośliwe uwagi niechcący podsłuchał, z pewnością były tylko jednymi z wielu. Wkrótce Ginę osaczą wszelkiego rodzaju pomówienia i plotki. W tej sytuacji nikt jej nawet nie odwiedzi, będzie skazana na samotność.

Nie mógł nic dla niej zrobić. Gdyby nie korzystne małżeństwo jego siostry, byłby zdany na łaskę wuja i zaproszenia ze strony znajomych. Popijając brandy, zastanawiał się nad wydarzeniami minionych dziesięciu lat. Wezwany przez wuja z Włoch, gdzie spędzał czas w ramionach Giny, powrócił do Abbot Quincey, by ratować rodzinny majątek.

Jego wysiłki spełzły na niczym. Mimo że robił, co mógł, by odbudować posiadłość zaniedbaną przez czarującego, co prawda, ale kompletnie nieodpowiedzialnego ojca, wszystko przepadło podczas pewnej nocy, kiedy to Gareth Rushford przegrał w karty ostatnią część ojcowizny. Potem na Gilesa spadł kolejny cios: ojciec, którego kochał przecież mimo wszystko, zginął pod kołami powozu.

- Głowa do góry, staruszku! Jutro będzie lepiej!

Giles ucieszył się, ujrzawszy szwagra. Pomimo niefortunnych początków, szczerze polubił męża starszej siostry.

- Napijesz się ze mną, Isham? - Podniósł szklankę.

- Chyba powinienem, bo czuję, że chcesz mnie przytłoczyć jakimiś ponurymi wieściami. - Isham skinął na właściciela gospody. - Co się stało, Gilesie? Wyglądasz, jakbyś zobaczył ducha.

- Rzeczywiście. Można tak to określić. Po prostu... hm... spotkałem niespodziewanie kogoś, kogo znałem dawno temu.

- Mam nadzieję, że z jego strony nic ci nie grozi.

Co znów zmalowałeś?

- Nic z tych rzeczy. A poza tym to nie „on”, tylko „ona”.

- Aż tak źle? - Isham się roześmiał. - Porozmawiaj z tą damą, Giles. Jestem pewien, że ci wybaczy.

- Obawiam się, że to niemożliwe. Jest już za późno. - Przez chwilę rozważał, czy się nie zwierzyć szwagrowi, szybko się jednak rozmyślił. Musiał wziąć pod uwagę dobre imię Giny. Postanowił zmienić temat.

- Co tu robisz? - zapytał.

- Zamierzam odwiedzić rodzinę starego przyjaciela.

Już dawno to obiecałem.

- India nie przyjechała z tobą? Mam nadzieję, że nie jest chora?

- Wprost przeciwnie. Cieszy się doskonałym zdrowiem, nie licząc porannych nudności... Już chyba z dziesięć dni czeka na twój powrót z Bristolu.

- Rzeczywiście mocno się spóźniliśmy. - Giles przepraszająco uśmiechnął się do szwagra. - Mama przedłużała podróż, nie mogąc nacieszyć się gratulacjami przyjaciółek z powodu zaręczyn Letty. Myślałem, że już nigdy nie dojedziemy do Abbot Quincey. - Zawahał się. - Anthony, naprawdę nie planowałem tak długiej nieobecności. Wiem, że cię zawiodłem... miałem przecież zająć się majątkiem.

- Nie opowiadaj bzdur. Skoro już musiałeś wyjechać, dobrze się stało, że nastąpiło to przed nastaniem wiosny. Poza tym panie nie mogły podróżować same.

W każdym lepiej, że nie było cię tutaj, kiedy umarł Henry.

Giles chwycił dłoń Ishama w geście pocieszenia.

- Wybacz, że do tej pory nie złożyłem ci kondolencji! Jak się czuje jego matka?

- Lucia pomału dochodzi do siebie. - Anthony zapatrzył się w przestrzeń. Zamierzał utrzymywać Gilesa w przekonaniu, że człowiek powszechnie uważany za przyrodniego brata lorda Ishama zmarł, broniąc swych najbliższych przed naporem tłumu. Oprócz Anthony'ego tylko India i matka Henry'ego znały prawdę. Henry, nie wiedząc o tym, że nie jest krewnym Ishama, owej nocy przybył do posiadłości, zamierzając usunąć Indię i lorda z tego świata, przekonany, że odziedziczy tytuł i majątek. Prowadzony przez niego tłum zbuntowanych robotników miał być obwiniony o śmierć obojga krewnych. Jednak dziwnym zrządzeniem losu to właśnie Henry zginął od przypadkowej kuli wystrzelonej przez jednego z luddystów.

- Czy policja znalazła już mordercę? - Giles musiał dwukrotnie powtórzyć to pytanie.

- Co? - Isham potrząsnął głową. - Wątpię, czy kiedykolwiek go złapią. Było ciemno i tłoczno. W dodatku wokół tej sprawy panuje prawdziwa zmowa milczenia.

- Popatrzył na zegarek. - Przepraszam, ale jestem już spóźniony. Muszę natychmiast jechać do Mansion House.

Giles znieruchomiał jak rażony piorunem.

- Do Mansion House? Dlaczego... kto... to znaczy, znasz jego mieszkańców?

- Niedawno kupiła go lady Whitelaw. Jej mąż był jednym z moich najbliższych przyjaciół.

- Czyżby lady jeszcze żyła? Kiedy ją ostatnio widziałem, była już bardzo słaba.

- Kiedy to było? - Isham sprawiał wrażenie zaskoczonego.

- Jakieś dziesięć lat temu... we Włoszech. - Giles wypowiedział te słowa przez zbielałe wargi. - Nikt nie dawał jej szans na doczekanie końca roku.

Isham roześmiał się.

- Aaa, mówisz o pierwszej żonie Whitelawa, tymczasem jego druga żona, Gina, kwitnie. Możesz się o tym przekonać, jeśli będziesz mi towarzyszył. Wyszła za Whitelawa dwa lata później. Nie spotkałeś jej we Włoszech?

- Owszem... Nie! - Giles doznał drugiego wstrząsu tego dnia. Poczuł, że ciśnie go fular. Postanowił zakończyć tę rozmowę, zanim się zdradzi. Nie potrafił pogodzić się z myślą, że jego Gina wzięła ślub z mężczyzną, który mógłby być jej ojcem! Pośpiesznie pożegnał się ze szwagrem.

- Może innym razem. Ja też muszę już iść. Mama i Letty będą się niepokoić. Do zobaczenia więc u nas w domu.

- To nie potrwa długo. Chcę tylko się przekonać, czy Gina nie potrzebuje pomocy. - Isham wyszedł z Gilesem na ulicę i skierował się w stronę Mansion House.

Giles nie potrafił sobie poradzić z natłokiem myśli.

Jeśli Gina była mężatką, to dlaczego miałaby potrzebować pomocy Ishama? Rozpaczliwie pragnął poznać odpowiedzi na nurtujące go pytania. Skarcił się w duchu za tchórzostwo, czując, że nie potrafiłby spojrzeć jej w oczy. Musiała mieć o nim jak najgorsze zdanie, o ile w ogóle jeszcze o nim myślała.

Nie był bez winy. Miała szesnaście lat, była ufna i niewinna jak dziecko. On skończył dwadzieścia i powinien był wiedzieć, że przyjacielskie żarty i śmiechy szybko przerodzą się w gorące uczucie.

Oboje byli bardzo młodzi. Miał nadzieję, że dzięki temu nie doświadczyła zbyt dotkliwego bólu z powodu nagłego rozstania. Być może przeżyła gorzkie rozczarowanie, uroniła parę łez, może nawet ogarnął ją gniew, ale później na pewno o wszystkim zapomniała. Czy jednak on o niej zapomniał?

Wykrzywił usta w gorzkim grymasie. Nie było dnia, żeby o nie pomyślał o Ginie.

Po powrocie do Anglii pisał do niej, ale nigdy nie otrzymał odpowiedzi. Trudno jednak było liczyć na sprawne działanie poczty w Europie, w której po zerwaniu traktatu pokojowego w Amiens znów rozpętała się wojenna zawierucha. Nie był więc pewien, czy otrzymywała jego listy, nie wiedział nawet, czy ona i Whitelawowie żyją. Nie udało mu się ich odnaleźć.

Wszystkie usiłowania spełzły na niczym, a tymczasem wojska Napoleona wciąż dokonywały spustoszeń na kontynencie.

Ileż to nocy przeleżał, nie mogąc zasnąć i wyobrażając sobie najgorsze? Czasami widział jej ciało pod zwałami gruzu. Wolał nie myśleć o jeszcze potworniejszych możliwościach. Gina mogła wpaść w ręce żołnierzy, a wtedy... Nie miał złudzeń co do tego, jaki los by ją spotkał.

Opanował się z wysiłkiem. Wiedział już, że na szczęście nie potwierdziły się jego przypuszczenia. Gina była bezpieczna i szczęśliwa. Powinien odczuwać za to wdzięczność do losu, chociaż musiał pogodzić się z tym, że bezpowrotnie ją stracił.

Wszystkie te myśli i rozterki musiały być dobrze widoczne na jego twarzy, gdyż siostra zareagowała natychmiast.

- Giles, coś się stało? - zapytała cicho.

- Możesz sobie pytać, Letty! - Zaniepokojenie na twarzy pani Rushford ustąpiło miejsca poirytowaniu. - Mój drogi chłopcze, gdzie się podziewałeś? Byłam już pewna, że zdarzył się wypadek. Czekamy na ciebie całe wieki. Mam nadzieję, że się nie przeziębiłam, stojąc tu na tym wietrze.

- Mamo, powinnaś była zostać w powozie.

- Przyjechałyśmy przed chwilą - zapewniła szybko Gilesa Letty. - Zakupy u Hammonda zabrały nam sporo czasu.

Pani Rushford pokręciła głową.

- To nie ma nic do rzeczy! Kobieta o tak delikatnym zdrowiu jak moje bardzo szybko może zapaść na płuca.

- Przepraszam, że kazałem na siebie czekać. Spotkałem w mieście Ishama.

- Czy była z nim India? - spytała pani Rushford, wciąż niezadowolona. - Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że wiedząc, iż tu jesteśmy, nie przyszli się z nami przywitać?

- Isham był sam - wyjaśnił Giles, pomagając kobietom wsiąść do powozu. - India czeka w domu. Spodziewa się nas później.

- A nie mówiłam, że nie było żadnej potrzeby wyjeżdżać z domu o tak wczesnej porze? Ale oczywiście musiałeś postawić na swoim, Gilesie. Ten pośpiech na pewno odbije się na moim zdrowiu. Gdyby nie zaproszenie od lady Wells, nie zgodziłabym się na żaden wyjazd zimą.

Letty ścisnęła dłoń matki.

- Ale przecież mamy już wiosnę. Poza tym zrobiłaś to dla mnie, i wspaniale poprowadziłaś rozmowę z lady Wells. Dzięki tobie nie ma już żadnych zastrzeżeń co do moich zaręczyn z Oliverem.

- Istotnie. Uważam, że związek z Ishamami powinna poczytywać za wyróżnienie. Nie mogła wymarzyć sobie lepszej partii dla młodszego syna. Co za kobieta.

Jakie pretensje! Musiałam ją parę razy ofuknąć. Mam nadzieję, że Isham pokaże, gdzie jest jej miejsce. Już ja się o to postaram.

Nie chcąc kontynuować rozmowy o przyszłej teściowej, Letty dosyć stanowczo postarała się o zmianę tematu.

- Jak się czuje India? Bardzo się za nią stęskniłam.

- Wspaniale, chociaż Isham wspomniał coś o porannych nudnościach...

Ku zdziwieniu Gilesa, ta niewinna, jak mu się zdawało, uwaga wzbudziła spore zainteresowanie matki.

- Ma poranne nudności? No, dzięki Bogu! Gdzie jest Isham? Muszę natychmiast z nim pomówić. - Pani Rushford wychyliła się przez okienko powozu i zaczęła przepatrywać ulicę.

- Nie martw się, mamo. India naprawdę nie jest poważnie chora.

- Oczywiście, że nie, głuptasie! Prawdopodobnie jest przy nadziei. Do licha! Nie widzę Ishama, a to przecież taki wielkolud, że natychmiast bym go zauważyła.

Gdzie mógł się podziać?

- Składa wizytę lady Whitelaw - powiedział sztywno Giles.

- Lady Whitelaw? Kto to jest? Nigdy o niej nie słyszałam.

- Zamieszkała w Mansion House... prawdopodobnie kupiła go...

Pani Rushford umościła się na skórzanej kanapie.

Wrócił jej dobry humor.

- To wspaniale! Muszę bezzwłocznie ją odwiedzić.

Czy Isham dobrze ją zna?

~ Jej mąż jest jego przyjacielem. - Giles dał znak stangretowi i powóz ruszył. Nie było sensu wyjaśniać, że lady Whitelaw to dawna Gina Westcott, córka piekarza. Nawet obecny tytuł nie był w stanie zatrzeć jej nieszlachetnego pochodzenia.

Uśmiechnął się. W oczach swej snobistycznej teściowej Isham był więcej niż wymarzoną partią. Jeśli uzna, że lady Whitelaw jest godna bywania w towarzystwie, Gina z mężem zostaną zaproszeni do wiejskiej posiadłości Ishamów.

Poczuł lekki niepokój. Czy będzie umiał wówczas spojrzeć Ginie w oczy? Najchętniej wyjechałby stąd, niestety, jako zarządca majątku nie mógł tego zrobić.

Rozważał, że być może Gina nie przyjmie zaproszenia, gdy się dowie, iż przyjaciel męża ożenił się z siostrą Gilesa. Jednak równie dobrze może zgodzić się na wizytę z chęci zemsty po to, by z satysfakcją przyglądać się jego zakłopotaniu. W tej chwili wiele dałby za to, żeby móc poznać treść rozmowy Giny z Ishamem.

Gina tymczasem przywitała gościa z wielką radością. Podeszła, wyciągając ku niemu ręce.

- Anthony, jesteś geniuszem! Jak mnie tu znalazłeś?

- Wcale nie było to trudne - droczył się. - Mansion House stoi tak, jak stał. - Isham rozejrzał się dookoła.

- Odpowiada ci, Gino?

- Jest wspaniały... wymarzony! - Drobna twarzyczka promieniała. - Bardzo ci dziękuję, że wszystkim się zająłeś. Nie dałabym rady tego załatwić, mieszkając w Szkocji. Wstyd mi, że obarczyłam cię tyloma sprawami, wiedząc, że masz wiele własnych na głowie.

- Przecież o nic mnie nie prosiłaś... sam zaproponowałem ci pomoc - zauważył lekkim tonem. - Musisz o tym pamiętać.

- Jak mogłabym zapomnieć! Tyle zrobiłeś dla mnie i dla dziewczynek. - Dotknęła jego ramienia. - Serdecznie ci współczuję z powodu śmierci brata.

- A mnie jest przykro z powodu śmierci twojego męża. Był moim bliskim przyjacielem.

- To jeden z najlepszych ludzi, jakich znałam - stwierdziła z prostotą. - Miałam szczęście, że się spotkaliśmy.

- On sądził to samo o tobie. Nie mógł się ciebie nachwalić. Aż się boję pomyśleć, co ta rodzina zrobiłaby bez ciebie. Jak się czują dziewczęta?

- Szybko rosną. Właściwie to mam już dwie panienki. Mair w przyszłym roku będzie miała swój debiut towarzyski.

- Boże! Trudno w to uwierzyć! Myślałem, że to jeszcze dzieci.

- Bo to prawda, ale młodzi rosną całkiem niepostrzeżenie. - Uśmiechnęła się. - No, dość już o tym. Odwiedzisz mnie z żoną? Wszyscy bardzo się ucieszyliśmy na wieść o twoim małżeństwie.

Surowa twarz Ishama natychmiast złagodniała.

- Bardzo ją kocham, Gino, a teraz spodziewamy się dziecka przed końcem roku.

Nie potrafił ukryć dumy. Gina wspięła się na palce i ucałowała go serdecznie.

- To wspaniała wiadomość! W takim razie nie powinieneś przywozić jej do Abbot Quincey tymi okropnymi drogami. Odwiedzę was, kiedy będzie to wam odpowiadało. - Gina zrobiła pauzę. - Czy żona wie, kim jestem?

- Nie rozmawiałem z nikim o twoich sprawach, ale przecież to nie ma żadnego znaczenia.

Spojrzała na niego uważnie.

- Nie zapominaj, że jestem córką piekarza z tej wioski, Anthony. Nie wszyscy będą umieli pogodzić się z tym faktem.

Zauważywszy, że spochmurniał, natychmiast pośpieszyła z wyjaśnieniem.

- Nie gniewaj się na mnie. Ty na pewno nie ożeniłbyś się z kobietą o ciasnych poglądach, ale inni nie będą aż tak wyrozumiali.

- To cię niepokoi? Myślałem, że mając ten dom, tytuł i...hm...

- Pieniądze? Będę zupełnie szczera. To wszystko może pomóc, ale ludzie nie wybaczą mi mojego pochodzenia. Nie mogę postawić twojej żony w niezręcznej sytuacji.

Isham głośno się roześmiał.

- Jeszcze jej nie znasz. India pierwsza stanie w twojej obronie. Często powtarza mi, że jestem zbyt niezależny w swych poglądach, ale jej można zarzucić dokładnie to samo.

- Mimo wszystko uważam, że powinieneś powiedzieć jej o mojej przeszłości. Pamiętaj, że stąd uciekłam.

- W wieku piętnastu lat. Często o tym myślałem.

Dlaczego uciekłaś od rodziny? Podjęłaś wielkie ryzyko.

- Byłam ciekawa świata. - Gina wygładzała obszyty frędzlami mankiet i nie patrzyła na Ishama. - Szukałam przygód. - Nie powiedziała całej prawdy, ale tylko tyle była skłonna wyznać.

- W takim razie twoje marzenia się ziściły. - Isham w zamyśleniu popatrzył na pochyloną kobiecą głowę.

- Whitelaw często opowiadał mi o tym, jak odważnie postąpiłaś, stawiając czoło bandytom i zbuntowanym marynarzom. Nie bałaś się?

- Nie było sensu się bać. - Popatrzyła na niego z rozbawieniem. - O wiele bardziej przydaje się pistolet i umiejętność obchodzenia się z nim. To bardzo cenna broń w krajach takich jak Indie, zwłaszcza jeżeli nie zna się języka.

- Przekonujący argument! - Isham znów się roześmiał. - Czy to samo dotyczy Europy i Karaibów?

- Owszem. - Przez chwilę śmiała się razem z nim, ale wkrótce spoważniała. - Musiałam myśleć o dziewczynkach - powiedziała cicho. - A lady coraz bardziej podupadała na zdrowiu, mimo że Whitelaw nieustannie szukał dla niej lekarstwa. Obawiałam się, że nigdy nie dojdzie do siebie po jej śmierci.

- Byłaś im bardzo oddana.

- Wiele im zawdzięczam. Och, Anthony, nawet jako piętnastoletnia pannica nie byłam taka głupia. Gdybym nie została nianią dziewczynek, moje życie wyglądałoby zupełnie inaczej, o ile w ogóle bym przeżyła.

Isham wstał.

- Jesteś wyjątkowo silna, Gino. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Po zmaganiach z bandytami nie powinnaś obawiać się paru starych plotkarek. Obiecaj mi, że zwrócisz się do mnie, jeśli będziesz potrzebować pomocy.

- Obiecuję. - Giną wyciągnęła rękę. - Jeszcze raz dziękuję ci za wszystko. Mam nadzieję, że będzie nam tu dobrze.

W drodze do domu Isham zastanawiał się, dlaczego Gina wróciła do Abbot Quincey, skoro mogła zamieszkać w dowolnym miejscu w kraju.

Był prawie pewien, że tkwi w tym jakaś zagadka.

Wyczuwał odcień rezerwy w zazwyczaj szczerym, bezpośrednim sposobie bycia żony starego przyjaciela. Było to tak niezwykłe, że czuł prawdziwe zaniepokojenie.

Czyżby powróciła w rodzinne strony, żeby wyrównać stare porachunki? Takie postępowanie kłóciłoby się z jej charakterem. Nie przypuszczał też, by chciała popisywać się swoim obecnym majątkiem przed tymi, którzy jeszcze niedawno nią pogardzali. To także do niej nie pasowało. Znał ją jako osobę otwartą, dzielną, godną zaufania i szczerą aż do bólu. Czuł jednak, że jest jakiś szczególny powód, dla którego Gina zamieszkała właśnie tutaj.

Tymczasem lady Whitelaw pogrążyła się w rozmyślaniach. Sprawy przybrały pomyślny obrót, jednak wciąż pozostawało wiele do zrobienia. Uśmiechnęła się do wchodzących Mair i Elspeth.

- Podobają się wam wasze pokoje? - zapytała.

...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • vader.opx.pl
  • Szablon by Sliffka (© Łatwo być samemu, kiedy jest to twój własny wybór, znacznie trudniej, kiedy człowiek jest do tego zmuszony.)